wtorek, 27 października 2015

Zwiastun następnych rozdziałów!

Mała odskocznia od rozdziałów :) ! Koniecznie obejrzyjcie!
P.S. Przy okazji zapraszam do konkursu z innego bloga http://photographybyvica.blogspot.com/2015/10/jesienny-konkurs-z-zuza-natalka-i.html?m=1


P.S. Tutaj link do bloga, którego właścicielka wykonała nasz film. Serdecznie polecamy!
http://zwiastun-dla-ciebie.blogspot.com/

niedziela, 25 października 2015

Rozdział 13: ,,Pocałunek"


Kathleen nie potrafiła skupić się na lekcjach. Nocny koszmar wybił ją z rytmu i dręczył, przez co  nie omal źle uwarzyła eliksir. Jedna kropla mogła całkowicie zmienić działanie eliksiru, a to skutkowałoby gorszą oceną. W dodatku Ravenclav stracił 30 punktów przez wybryk pierwszorocznych Krukonek. Do tego wcale nie cieszyła się, że wybiera się do Hogsmeade z Victorem. Ostatnio jakby przestał się nią interesować. Próbowała zagadnąć go podczas śniadania, ale ten odpowiadał ogólnikowo i wcale nie kwapił się do rozmowy. Pocieszała się myślą, że w niczym nie zawiniła. W końcu to nie jej wina, że w tym tygodniu Gryffindor ma mnóstwo treningów Quidditcha, a Victor wyszedł z formy.

Ze swoich wszystkich obaw zwierzała się Ever, Sadze i Jessice. Koleżanki spotkały się pod portretem Grubej Damy. Starały się pocieszyć Kathleen, same jednak musiały zmierzyć się z własnymi problemami.

 Ever ukrywała przed światem, że jest wilkołakiem. Jej tajemnicę znało tylko kilka osób z najbliższego otoczenia. Saga i Jessica już wcześniej wiedziały o kłopocie Gryffonki. Kat i bliźniaczki dowiedziały się o tym zupełnie przez przypadek. Obiecały jednak dyskrecję, a cała sytuacja sprawiła, że niezwykle rozwinęła się ich znajomość. Do dzisiaj Ever nie zdecydowała się na wyjawienie profesorowi Dumbledorowi kim jest, choć dziewczyny ją do tego nalegały. Wtedy profesor Snape mógłby przygotować eliksir, który uśmierzyłby jej ból. Dziewczyna nie ufała Severusowi i bała się, że ten nie utrzyma sekretu dłużej niż miesiąc. Wolała cierpieć w pokoju życzeń, w którym zawsze zamykała się i przechodziła transmutację.

 Saga wychowywała się w sierocińcu. Do czasu przybycia Hagrida nie miała pojęcia o świecie magii, choć oczywiście działy się wokół niej dziwne rzeczy. Tydzień temu dowiedziała się, że domu dziecka grozi zamknięcie. W dodatku pewne mugolskie małżeństwo za wszelką cenę miało zamiar ją adoptować. Pomału kończyły się jej wymówki. Mimo, że mugole byli naprawdę mili i strasznie ich polubiła, uważała, że to nieuczciwe dać się zaadoptować i nic nie powiedzieć przyszłym opiekunom o swoich zdolnościach. Zwłaszcza, że na to nie miała odwagi.

Jessica mieszkała razem z matką- czarodziejką. Nadal brakowało jej ojca, który został zabity przez śmierciożercę. Mimo, że miała wtedy zaledwie 7 lat,  pamiętała go doskonale i tęskniła za tymi chwilami,  gdy wszyscy byli razem. Dodatkowych problemów przysparzał wybuchowy charakter Jessici. Dziewczyna łatwo wpadała w złość, przez co najbliżsi nie mieli z nią łatwo. Skutkami emocji Gryffonki były między innymi popękane szyby, podarte podręczniki czy dziury w ławce.

Kathleen po kilku rozmowach z dziewczynami stwierdziła, że nie będzie ich dłużej męczyć i sama się sobie zajmie. Nie chciała być ciężarem dla koleżanek i dokładać im kolejnych zmartwień. To prawda, dziewczyny są przecudowne, ale nigdy nie zastąpią bliźniaczek...

 Wracając z Dormitorium Gryffonów, Kathleen  wpadła na Amandę.
- Część!- wykrzyknęła przyjaźnie.- Nie zgadniesz,  co mam ci do powiedzenia! Ktoś na ciebie czeka.- wysapała, potrząsając rudymi włosami, co wyglądało przekomicznie.
- Gdzie?- zapytała Kat, obojętnym tonem. Wątpiła, że informacja ta jest warta jej uwagi.
- Tam za rogiem!- gestykulowała żywo dziewczyna.
- To nie jest jakiś podstęp?- zapytała podejrzliwie Kathleen. Nie podejrzewała tej poczciwoty o udział w spisku, ale Amanda łatwo dałaby się zastraszyć, zwłaszcza podstępnej i groźnej Aranei.
Amanda pokręciła głową. Czuła się trochę urażona.  Rudowłosa już miała się odwrócić, gdy uwagę Kathleen przykuł szczegół na ręce koleżanki.
- Zaczekaj! Od kogo masz tą bransoletkę?- zapytała zdumiona.
- Ach, to prezent od mojego chłopaka.- zarumieniła się, unosząc dłoń. Na bransoletce pojawił się napis: ,,Jesteś wyjątkowa!".
- Mam taką samą.- oświadczyła Kathleen. Trochę żałowała, że nie jest jedyna, ale cóż...
- Tak? Kto ci ją dał?- podskoczyła podekscytowana dziewczyna. Zawsze uważała Kathleen za wyrocznię mody i potajemnie ją naśladowała.
Kat chciała odpowiedzieć, ale poczuła na swoim ramieniu dłoń.

To była mama bliźniaczek.
- Przepraszam, że przeszkadzam dziewczynki, ale muszę coś ważnego przekazać Kathleen.
Amanda bez słowa oddaliła się, a Kat z biciem serca czekała na wiadomość. Miała nadzieję, że jej sen się nie ziści. Zacisnęła pięści i wzięła głęboki oddech.
- Lexy i Jenny wybudziły się.- zaczęła kobieta. Ku zdziwieniu dziewczyny jej twarz nie ukazywała żadnych emocji. Krukonka uśmiechnęła się. Znów wróciła do niej dawna energia. Chciała pojechać do nich natychmiast, zapytać się o samopoczucie i ...
- Ale niestety, straciły pamięć.- dodała niespodziewanie pani Diamond,
Kat zamarła. Radość z jej twarzy zniknęła i ustąpiła miejsce przygnębieniu.
- Doktor mówi, że sytuacja nie jest beznadziejna. Możliwe, że same w ciągu kilku dni przełamią amnezję, ale niewykluczone, że trzeba będzie użyć magii, a to dość ryzykowne. Musimy być dobrej myśli.- rzekła.
Dziewczyna nie wierzyła własnym uszom. Dobrej myśli?  Przecież one nie wiedzą, że ona- Kathleen istnieje. Nie miała pojęcia, co gorsze- śmierć bliźniaczek czy też zupełne wymazanie z pamięci tych wszystkich razem spędzonych lat!
- Wiem, że to dla ciebie trudne, ale nic innego nam nie pozostaje.
Pani Diamond uścisnęła Kat i ruszyła w stronę schodów.

Kathleen czuła się jak we filmie dramatycznym. Już wszystko miało wyjść na prostą, a tu los zgotował jej taką niespodziankę. Nie rozumiała, czym zasłużyła sobie na tyle nieszczęść.

W tłumie uczniów, którzy spieszyli się na kolację dojrzała Aranei. Szła niespiesznie na samym końcu ,,parady". Wyglądała wyjątkowo ładnie. Rozpuszczone włosy falowały przy każdym kroku, a oczy kryły w sobie jakąś tajemnicę... Delikatny makijaż podkreślał urodę Ślizgonki. Nic dziwnego, że tylu chłopców się nią interesowało. Ubrana była w krótką, czarną, sukienkę, odkrywającą długie, szczupłe nogi. Talię zdobił pas z błyszczącą czaszką. Aranei poruszała się z niezwykłą gracją. Kathleen dosłownie oniemiała. Po chwili przypomniała sobie, że to właśnie ta piękna dziewczyna, tak naprawdę w środku ma lodowate serce. Nie obchodziły ją losy bliźniaczek. Najważniejsze, że ona wyszła cało. Znów targały nią dziwne, pełne gniewu myśli. Tak jak było to w szpitalu... Czuła, że nie panuje nad sobą.
- Expelliarmus!- mruknęła, zanim zdążyła pomyśleć.
Aranei wywróciła się na podłogę, a jej różdżka pofrunęła ku Kat.
Kiedy Ślizgonka wstała, na korytarzu były już tylko one.
- To przez Ciebie!- wrzasnęła Krukonka.
- O co ci chodzi?- syknęła Aranei, strzepując kurz z sukni. Groźna mina wcale nie zabrała jej uroku.
- Dobrze wiesz o co!- parsknęła. Gniew osiągnął szczyt. Aranei miała czelność udawać, że o niczym nie ma pojęcia. - Crucio!- wyszeptała drżącym głosem, a następnie zamknęła oczy.
Nie usłyszała żadnego wrzasku, więc odważyła się spojrzeć. Aranei zwinnie odskoczyła,  unikając zaklęcia. Kathleen rzuciła różdżkę Ślizgonki w jej stronę i zaczęła biec przed siebie. Sama nie wiedziała dokąd.

Nie mogła uwierzyć, że przed chwilą rzuciła zaklęcie niewybaczalne. Mogą ją za to wyrzucić, a nawet osadzić w Azkabanie. Co prawda nikomu nic się nie stało, ale była taka możliwość... Tak,  Aranei była po części winna, temu co spotkało Lexy i Jenny, ale czy wyładowanie na niej złości coś da? Na pewno nie rozwiąże to  problemu, a jedynie może przysporzyć ich więcej. Żałowała, że dała się ponieść emocjom.  Dopiero teraz zaczęła myśleć rozsądnie i zdawać sobie sprawę z konsekwencji swoich czynów. Te dni były dla niej naprawdę ciężkie. Pierwszy miesiąc w Hogwarcie mijał zazwyczaj beztrosko, a tymczasem minęło tylko 7 dni września! To zdecydowanie za mało czasu, żeby tyle się zdarzyło! Dlaczego akurat ten rok musiał zacząć się tak pechowo..

Nagle potknęła się o własną stopę i runęła jak długa. Już miała upaść na posadzkę, gdy silna ręka zatrzymała ją przed upadkiem. Odetchnęła głęboko i spojrzała w oczy swojemu wybawcy.
- Nic ci się nie stało?- Ryan patrzył na nią czule.
- Nie.- mówiąc to, delikatnie wyrwała się z jego ramion. Kontakt fizyczny, jaki przed chwilą nawiązali naruszył jej dystans społeczny.
- Widzę, że nie wszystko jest w porządku.- zauważył chłopak.
- Nie twoja sprawa.- odparła.
- A jednak, trochę jakby moja...
- Czyżby?- zapytała, serce znów biło jej szybciej.
- Nie myśl sobie, że tak łatwo cię wypuszczę.- znów ją objął. Tym razem nie zaprotestowała. - Mogłabyś sobie coś zrobić.- zaśmiał się.
- Ta lekkomyślność raczej pasuje do ciebie.- zadrwiła.
- Nie znasz mnie.- uśmiechnął się.- Dotąd poznałaś tylko jedną z moich osobowości.
Przez kilka minut bez słowa patrzyli sobie w oczy, jakby bojąc się cokolwiek powiedzieć. Po chwili ich  twarze zaczęły się do siebie zbliżać, aż w końcu usta Kat i Ryana zetknęły się ze sobą. Ręce dziewczyny, jakby same powędrowały w kierunku szyi Ślizgona. Tym razem jednak nie chciała go udusić. Nie wiedziała ile trwała ta chwila. Chciała zachować ją jak najdłużej, w końcu to pierwszy pocałunek w jej życiu. Choć kiedyś marzyła o bardziej romantycznej wersji tego zdarzenia i wcale nie spodziewała się, że tym chłopakiem będzie Ryan,  teraz tego nie żałowała. Była pewna, że nikt im nie przeszkodzi.
Ale coś, a raczej ktoś na to nie pozwolił.
- Gorzko, gorzko!- zawołał Niall.
- Szczęścia dla młodej pary na nowej drodze życia! - zawtórował Thomas.  Obaj zaśmiewali się do łez.
Ryan odskoczył jak oparzony.
- Sami znajomi.- westchnęła Kathleen.
- Nie macie nic ciekawszego do roboty niż podglądanie ludzi?- mruknął Ślizgon, cały zarumieniony.
- No właśnie, wasze dziewczyny czują się nieco zaniedbane.- odparła z przekąsem Kat.
- Jakie dziewczyny?- Thomas nie ukrywał zdziwienia.
- No Lexy i Jenny.- uśmiechnęła się jadowicie.
- To nie są nasze dziewczyny, tylko no... tego...- zaczął Niall.
- Yyy...dobre znajome!- dokonczył Thomas.
- Może i tak.- wzruszyła ramionami Krukonka.
- A będąc przy ich temacie, gdzie one są? Dawno ich nie widzielismy i postanowiliśmy je odwiedzić.- oświadczył Thomas.
- Kupiliśmy nawet kwiecie!- pochwalił się Niall, wyciągając z torby dwa bukiety pożółkłego zielska.
Ryan parsknął, po czym postukał się w czoło.
- Okey, nie jest pierwszej świeżości, ale zawsze.- odezwał się Thomas.
- Powodzenia.- rzucił Ryan.
- Z takim prezentem na bank dostaniecie kosza!- zaśmiała się.







sobota, 10 października 2015

Rozdział 12: ,,Niemożliwe, a jednak..."



Akcja- motywacja okazała się świetnym pomysłem! Dzięki temu dowiedziałyśmy się, że całkiem sporo osób czyta naszego bloga! Zupełnie się tego nie spodziewałyśmy :) ! W dalszym ciągu komentujcie i piszcie co Wam sie podoba, co musimy poprawić,  czy macie jakieś pomysły na dalsze wątki. Wasze zdanie jest bardzo ważne :* .
Przy okazji zapraszamy -----> http://nowepokoleniefelicity.blogspot.com/?m=0
---------------------------------
Kathleen siedziała na korytarzu. Zupełnie straciła rachubę czasu...
Księżyc rzucał blade światło na tykający zegar. Dziewczyna spojrzała na niego mimowolnie. Była trzecia w nocy. Poczuła dziwny niepokój. Sama nie wiedziała dlaczego. Świszczący wiatr, który miotał starym, otwartym oknem kojarzył jej się z nadejściem tragedii. Coś poruszyło się między fotelami. Odwróciła się, jednak nic nie zobaczyła. Drzwi od sali, w której znajdowały się bliźniaczki nagle trzasnęły. Sytuacja nie powtórzyła się, więc dziewczyna odetchnęła z ulgą, myśląc, że to co widziała jest skutkiem zmęczenia.

Chwyciła gazetę ze stoika. Na okładce umieszczono ruchome zdjęcie Korneliusza Knota. Kathleen wzdrygnęła się, zwinęła ,,Proroka codziennego" w kulkę i cisnęła nim do najbliższego kosza. Nigdy nie przepadała za Ministrem Magii.Wydawał jej się zbyt wyniosły. Z satysfakcją uśmiechnęła się i chwyciła kolejny magazyn. Ładne dziewczyny przechadzały się na zdjęciu, prezentując nowe szaty Madame Malkin. Kathleen odruchowo zerknęła na swój strój. Poprzecierane łokcie łatwo rzucały się w oczy, poza tym przez wakacje sporo urosła, więc jej szata stała się dość krótka i ciasna. Może uda jej się namówić mamę na kupno nowej?

Niespodziewanie drzwi znów się poruszyły.  Tuż koło siebie usłyszała ludzki oddech. Ten ktoś musiał być bardzo stary, gdyż z łatwością wyczuła w głosie chrypkę. Na próżno szukała po kieszeniach różdżki. Zapomniała zabrać ją ze sobą,  a teraz tego żałowała. Sparaliżowana strachem wcisnęła się w siedzenie, a twarz zakryła dłońmi. Była zupełnie bezbronna. Siedziała tak dobre 5 minut. Bała się cokolwiek powiedzieć, by nie zdradzić swojej obecności. Z czasem odważyła się odsłonić twarz, a gdy nic nie wskazywało na niebezpieczeństwo, nieznacznie się poruszyła.
- Halo... Czy ktoś tu jest?- zapytała niepewnie.
Odpowiedziała jej cisza.

 Wstała i przyłożyła ucho do drzwi. Usłyszała męski głos, to był doktor. Przemawiał z wyraźną trudnością. Każde słowo dobierał z niezwykłą dokładnością. Udało jej się wychwycić pojedyncze słowa. Nic z tego jednak nie zrozumiała. Wahała się przez chwilę, aż w końcu chwyciła klamkę.

Widok sprawił, że Kathleen upadła na ziemię. Szok był zbyt wielki. Mama bliźniaczek płakała. W rękach trzymała martwe ciała Jenny i Lexy. Ever wpatrywała się w podłogę, zaciskając usta; Jessica cała drżała, zaś Saga dosłownie tonęła we własnych łzach. Kathleen chciała coś powiedzieć, ale zabrakło jej słów. Teraz wiedziała kim był tajemniczy gość. Sama śmierć, ukryta pod peleryną niewidką. W Kat zbierały się wyrzuty. Dlaczego jej nie zatrzymała? Dlaczego wolała ratować własną skórę? Tak nie zachowuje się przyjaciółka. Jenny i Lexy zasługiwały na większe poświęcenie. W chwili, w której potrzebowały ją najbardziej,  stchórzyła. Zapłaciła za to najwyższą cenę. To nie Aranei jest okrutna,  lecz ona. Chciała się podnieść, ale zakręciło jej się w głowie.

 Obraz nagle zaczął się rozmywać i Kathleen pojawiła się w szkolnej ławce. Dwa krzesła obok, na których zawsze siedziały bliźniaczki, były puste. Profesor Snape rozpoczął lekcje. Krukonka już chwyciła pióro i zeszyt, chcąc zanotować temat ale jej uwagę przykuły dwie, snujące się po klasie blade postacie. To były Lexy i Jenny, a raczej... ich duchy! Wszyscy uczniowie wytrzeszczyli oczy, podczas gdy dziewczyny spokojnie pofrunęły na swoje miejsca. Próbowały usiąść na krzesłach, ale przez wszystko przenikały. W końcu rzuciły się na Kathleen z mściwym uśmieszkiem. Ta zaczęła uciekać po całej klasie, zrzucając ze stołów kociołki i podręczniki. Amanda pisnęła przenikliwie i  ruszyła Kathleen z odsieczą, ale rzucanie w duchy fiolkami na nie wiele się zdało.
- To twoja wina!- pomstowały duchy!- To wszystko przez ciebie!
W końcu dopadły ją w jakimś kącie.
- Panie profesorze, niech pan coś zrobi!- krzyknęła rozpaczliwie dziewczyna.
Snape niespiesznie wstał i przemówił:
- Duchami po śmierci stają się tylko osoby, które nie były szczęśliwe za życia. Z tego co słyszę, masz coś z tym nieszczęściem wspólnego.
- Ja?-  wysapała Kathleen.
- Tak, ty.- odparł Severus, oddalając się.
Kathleen skorzystała z nieuwagi Lexy oraz Jenny i pędem wybiegła na korytarz. Zatrzymała się przed Dormitorium, będąc pewna, że je zgubiła. Tuż za plecami usłyszała diabelski chichot.... O nie, one wszędzie ją dopadną...

Dziewczyna obudziła się zlana zimnym potem. Znajdowała się w sypialni Krukonek. Musiała dojść chwilę do siebie, za nim zrozumiała, co tak naprawdę się stało. Najwyraźniej zasnęła w szpitalu, a mama bliźniaczek zapewne z powrotem dostarczyła ją do Hogwartu.
- Hi,hi, hi!- usłyszała obok siebie.
Obróciła się przerażona.
- Ufff, to tylko Amanda.- westchnęła sama do siebie.